NAWADNIAJ SIĘ LUB GIŃ
Upalne lato 1988 roku, Teksas, miasto Wichita Falls. To właśnie tutaj słupek rtęci na termometrze wędruje do 100 ° F (38°C)i wyżej podczas 100 wakacyjnych dni. Michael Edison, ratownik medyczny kręci ostatnie przed wyścigiem treningowe kilometry na rowerze. Ociera pot z twarzy, spierzchnięte usta łapczywie przysysają się do butelki z wodą.
Tym razem pojechał prawie na maksa, żeby się sprawdzić. Zerka na licznik. Kręci głową niezadowolony z odczytów. Jeszcze tylko kilka dni i stanie na starcie wyścigu Hotter'N Hell Hundred . Dystans 100 mil trzeba pokonać w spiekocie 100 ° F. „Wrota piekieł”, jak mówią ścigający się amatorzy.
„Gorące piekło setki” wylewa żar na zawodników w równych porcjach. Organizator tylko w kilku miejscach rozstawia bufety, gdzie można napełnić bidony wodą.
„Szybciej już nie pojadę. Co zrobić, żeby zyskać choć parę sekund nad innymi?” mruczy do siebie Michael, gdy prysznicem polewa chłodną wodą umęczone mięśnie.
Zawiesza słuchawkę prysznicową na wysięgniku, sięga po ręcznik. I nagle
Rzuca ręcznik na podłogę, biegnie do pokoju otwiera szufladę. Jest!
Prawą ręką chwyta worek kroplówkowy, lewą sięga po wężyk. Gdy słońce, jak pomarańcza, niziutko nad ziemią zapowiada koniec dnia, Michael trzyma w dłoni gotowy patent.
W dzień startu napełnia worek wodą i pakuje go do białego getra (inne źródła podają, że do białej skarpety). Swój wynalazek mocuje na tyle kolarskiej koszulki. Wężyk zakłada na prawe ramię i zaczepia o spinkę.
Peleton oczekuje na start. Nagle Michael słyszy śmiech. Najpierw cichy a potem już całkiem gromki. Niektórzy pukają się w czoło i wytykają Michaela palcami. W końcu ruszają.
Gdy rywale tracą cenne sekundy na sięganie po bidon a potem na ostrożniejszą jazdę podczas picia, Michael mocno naciska na pedały. Nie musi zatrzymywać się w strefie bufetu, żeby dopełniać bidon, bo na plecach ma większy zapas wody. Niczym wielbłąd (camel). I nie musi odrywać jednej ręki od kierownicy, żeby się napić.
Czy Michael Edison wtedy zwyciężył ? Nie wiem. Jedno jest pewne. Jego wynalazek zapoczątkował sposób nawadniania, podczas którego pijesz w czasie jazdy bez odrywania rąk od kierownicy.
I choć, wiadomo, że wielbłąd w garbie magazynuje tłuszcz, nie wodę, nazwa „ camelbak” przylgnęła do wszystkich plecaków z bukłakiem na picie.
Firma CamelBak powstała w 1989 r. a popularny plecak z bukłakiem zrewolucjonizował najpierw rowerowy a potem motocyklowy świat. Teraz zakładają go na plecy nie tylko sportowcy różnych dyscyplin. Z innowacyjnych rozwiązań Hands-Free Hydration (nawadnianie bez użycia rąk)korzysta świat amatorów wędrówek, nornic walking, biegaczy, triathlonistów, rolkarzy a także snowboardzistów i narciarzy.
Wiodącym produktem firmy są plecaki, ze specjalnym miejscem na bukłak. Podczas uprawianej aktywności wkładasz do ust ustnik umieszczony na końcu rurki. Tylko tyle pomagają Ci ręce. Potem, jak noworodek zasysasz życiodajne krople i pijesz ile chcesz już bez użycia rąk.
Podstawą działań firmy CamelBak jest pewność, że prawidłowe nawadnianie to jeden z kluczowych składników wzrostu wydajności, a w rezultacie osiągania lepszych wyników.
W system nawadniania bez użycia rąk firma wyposaża też nerki i kamizelki. CamelBak nie zapomina też o miłośnikach klasyki. Produkuje również bidony z ergonomicznymi ustnikami. Podczas ich wytwarzania wykorzystywane są jony srebra, które utrzymują nieskazitelny smak napoju lub wody.
Ps. Na pewno nam wybaczysz. Ubarwiliśmy nieco historię Michaela Edisona, co nie zmienia faktu, że jego wynalazek zapoczątkował erę camelbaków.
Dziękujemy firmie LARIX za udostępnienie katalogu zdjęć.
Do zobaczenia na szlaku. A z każdym łykiem płynu przypominaj sobie sztandarowe hasło CamelBak „Nawadniaj się, albo giń”.
Z rowerowym pozdrowieniem
Marzanna i Marek